Raport NBP p.t. „Polacy pracujący za granicą w 2018 r.” rzuca sporo światła na charakter polskiej emigracji ostatnich lat i tłumaczy, dlaczego prosta propaganda i hasło „wracajcie” rzucane przez polityków niczego nie zmienią, podobnie jak namiastkowe programy wspierania ich powrotu. Apelowanie do emocji i patriotyzmu nie przyniesie rezultatu, jeśli na powracających czekają umowy śmieciowe, dominanta płac na poziomie niewiele przekraczającym 2 tys. zł na rękę i toksyczna kultura organizacyjna z fasadowymi instytucjami państwa, nie zapewniającymi bezpieczeństwa pracownikom.
Fot. Magda Ehlers, źr. pexels.com, lic. C0
Opracowanie, przygotowane przez Izę Chmielewską, Adama Panuciaka i Pawła Strzeleckiego z Narodowego Banku Polskiego, bazuje na wynikach 4700 wywiadów bezpośrednich z wykorzystaniem komputerów przenośnych, czyli CAPI (po 1500 wywiadów w Wielkiej Brytanii i Niemczech, 1000 w Norwegii i 700 w Holandii), przeprowadzonych w listopadzie i grudniu 2018 roku przez ankieterów z emigrantami w wieku 18–65 lat, którzy wyjechali z kraju w celach zarobkowych. Jak można przeczytać w dodatku metodologicznym analizy „Dobór próby na terenie wszystkich krajów miał charakter warstwowo-celowy gdzie warstwami, były regiony, w których prowadzone było badanie. Celowy dobór respondentów odbywał się w ramach ustalonej (w formie przedziałów) struktury wiekowej. Dodatkowo, na poziomie krajów nałożono szereg kryteriów zapewniających przebadanie minimalnych kwot różnych grup respondentów wyodrębnionych ze względu na płeć, wykonywany zawód, sektor zatrudnienia. Kryteria zostały przystosowane osobno dla każdego kraju, by jak najlepiej odzwierciedlać specyfikę danego rynku pracy i obecnych na nim polskich emigrantów.”.
Warto dodać, że była to 9. edycja badania, które od 2012 roku prowadzone jest w cyklu dwuletnim, a w tej edycji badacze uznali, że miejsce Irlandii powinna zastąpić Norwegia, która wprawdzie ciągle ustępuje w liczbie bezwzględnej emigrantów Zielonej Wyspie, ale można spodziewać się, że będzie tak jeszcze najwyżej kilka lat.
Wydaje się, że metodologicznie badanie jest dobrze przemyślane, a koncentracja na czterech wybranych kierunkach emigracji obejmuje wystarczający odsetek emigrantów (ponad 2/3), by móc budować hipotezy i uogólnienia dla ogółu ich populacji. W 2017 roku GUS doliczył się 2,54 mln emigrantów, czyli polskich obywateli, którzy w ostatnich 12 miesiącach spędziły za granicą co najmniej 3 miesiące. W tej grupie było 793 tys. emigrantów do Wielkiej Brytanii, 703 tys. – do Niemiec, 120 tys. – do Holandii i 85 tys. – do Norwegii, co razem dawało 1705 tys. osób, czyli 67,1% emigrantów ogółem. Jeśli bezwzględna zmiana liczby emigrantów zarówno ogółem, jak i w poszczególnych krajach, z 2016 roku do 2017 roku powtórzy się w kolejnym roku, to odsetek ten wzrośnie do 67,3%.
Źr. „Polacy pracujący za granicą w 2018 roku” NBP
Przyczyny emigracji
Do wielomiesięcznego, wieloletniego lub pomyślanego jako wyjazd na stałe opuszczania ojczyzny może skłaniać wiele przyczyn. Może to być ciekawość świata, chęć uczenia się języków obcych (sygnalizowana głównie pośród migrantów do Zjednoczonego Królestwa), połączenia się z rodziną lub znajomymi, którzy mieszkają za granicą, a także negatywny odbiór zmiany nastrojów społecznych i sposobu działania naszego państwa – co obserwowane jest np. pośród przedstawicieli mniejszości seksualnych. Ale jak świat światem, tak głównym motorem wyjazdu była ekonomia. Autorzy badania wyróżnili trzy główne przyczyny z nią związane: brak pracy, niezadowalające zarobki i niezadowolenie z pracy (ale z innych przyczyn niż płacowe). Na brak pracy wskazało aż 19% emigrantów, na niskie płace – 46%, a na niezadowolenie z pracy – 9%, co łącznie dawało 74% badanych. Brak pracy jako główna przyczyna opuszczenia granic nie powinien nas dziwić – nawet w lipcu 2019 roku, przy stopie bezrobocia rejestrowanego na terenie kraju na rekordowo niskim poziomie 5,3%, w powiecie szydłowieckim wynosiła ona 22,4%, w kolejnych 10 powiatach przekraczała 15%, a w następnych 65 powiatach – 10%. Łącznie w co piątym powiecie bezrobocie było ciągle na poziomie, jaki możemy uważać za relatywnie wysoki. Tymczasem w chwili wykonywania badania stopa na poziomie kraju była o pół punktu procentowego wyższa, natomiast ponad połowa emigrantów wyjechała w 2014 roku lub wcześniej, czyli w czasach, gdy kilkunastoprocentowe stopy bezrobocia na poziomie powiatów były normą.
Co oznaczało „niezadowolenie z pracy”? Taką odpowiedź mogli wybrać ci emigranci, którym w ostatniej pracy na ojczystej ziemi trafił się nadużywający władzy, mobbujący szef (albo mieli więcej takich doświadczeń). Jednak możemy domniemywać, że pojedyncze negatywne doświadczenie nie zmusza Polaków od razu do wyjazdu. No chyba, że mówimy o kimś z małej miejscowości, w której w danym zawodzie i dla danego poziomu kompetencji wybór potencjalnych miejsc pracy może być bardzo ograniczony. A jak wiemy, jakość transportu publicznego oraz wysoki koszt wynajmu mieszkań sprawia, że migracja do dużego miasta w Polsce może być podobnie kosztowny i trudny psychologicznie co wyjazd do któregoś z miast Anglii.
Niezadowolenie z pracy częściej wykracza poza relację z jednym przełożonym, a mówi o fakcie, że część pracujących Polaków ma problem ze zdobyciem zatrudnienia na etat. Trzeba pamiętać tu zarówno o setkach tysięcy pracujących na czarno, wymuszonym samozatrudnieniu oraz o ciągle obecnych umowach cywilnoprawnych, z którymi obecny rząd obiecywał się rozprawić, a które pozostały na scenie i których rola w nadchodzących latach będzie znowu rosła za sprawą nadchodzącego pogorszenia koniunktury i nieuchronnego wzrostu bezrobocia. Dodatkowo elementem zachęcającym do emigracji może być folwarczna kultura organizacyjna w Polsce, z której wielu pracujących nie ma łatwej ucieczki, bo dominuje w wielu przedsiębiorstwach – zarówno tych wielkich, jak i małych biznesach rodzinnych.
Mit 1: Polacy, którzy wyjeżdżają, to „populacja stracona dla kraju”
Jakie wyniki badania zdają się przeczyć intuicji czy narracji budowanej wokół polskiej emigracji? Na pierwszy ogień warto wziąć kwestię potocznego wyobrażania sobie emigracji jako wyjazdu w celu osiedlenia się na obczyźnie na stałe. Pośród badanych emigrantów z czterech wspomnianych krajów jedynie 30% zakłada to, że zapuści korzenie za granicą. Dwa lata wcześniej taką deklarację składało 44% emigrantów w Wielkiej Brytanii, 49% w Niemczech i 42% w Holandii, a w 2018 roku wartości te spadły odpowiednio do 36%, 27% i 30% (w Norwegii zamiar pozostania na stałe w kraju docelowym zgłosiło 21%).
W najnowszej edycji badania mediana długości pobytu emigrantów wyniosła ok. 3 lata dla Polaków pracujących w Norwegii i Holandii, ok. 4 lata dla tych w Niemczech i ok. 5 lat dla tych w Wielkiej Brytanii, co pozwala ocenić, że ogólnie mediana okresu pracy na obczyźnie wynosi ponad 4 lata. Jednocześnie 5% respondentów deklarowało, że planuje wrócić po nie więcej niż 6 miesiącach pobytu, 8% – po 7 do 12 miesięcy, 21% – po 1 do 3 lat, a 36% ponad 3 lata. Oczywiście część emigrantów deklarujących, że zamierza popracować za granicą parę lat i wrócić z odłożonymi pieniędzmi, z czasem rezygnuje z powrotu np. znajdując na emigracji partnera życiowego, rozkręcając biznes czy urządzając sobie satysfakcjonujące życie, co zniechęca do podejmowania ryzyka powrotu. Z drugiej strony pośród tych, którzy deklarują wyjazd na stałe również pewna grupa porzuca ten pomysł ze względu na tęsknotę za krajem i bliskimi, rozczarowanie krajem pobytu lub z innych, bardziej osobistych czy złożonych powodów.
Źr. „Polacy pracujący za granicą w 2018 roku” NBP
Orientacyjnie możemy jednak stwierdzić, że z 2,5-milionowej migracji ok. 760 tys. osób to populacja, jaką nasz kraj straci. Pozostałe 1,8 mln to grupa, która za granicą pobędzie tylko jakiś czas. W miejsce tych, którzy wracają, wyjeżdżają inni – i ten ruch ciągle narasta. Od 2014 do 2017 roku ogólna liczba emigrantów wzrosła o 220 tys., co dawało średnio wzrost 73 tys. emigrantów rocznie.
Ta rotacja czasowej emigracji sprawia, że z roku na rok przybywa nam Polaków, którzy mają za sobą epizod emigracji. Według badania CBOS z listopada 2018 roku, 20% dorosłych obywateli naszego kraju mieszkających w Polsce ma za sobą doświadczenie pracy za granicą, co w liczbach bezwzględnych przekładałoby się na ok. 6 mln.
To doświadczenie ma negatywne konsekwencje takie jak rozłąka z rodziną i przyjaciółmi czy stres wywołany koniecznością dostosowania się do nieznanych często norm kulturowych, ale przynosi także korzyści. Powracający często bardziej krytycznie i wymagająco podchodzą do tego, co proponuje im rynek pracy i w jaki sposób traktowani są przez szefów. Sprzyja to także rosnącym oczekiwaniom płacowym.
Mit 2 i 3: Tracimy ludzi z wyższym wykształceniem/Wyjeżdża większość polskich hydraulików
W debatach na temat emigracji zwraca się dużą uwagę na odpływ fachowców, a szczególnie lekarzy czy pielęgniarek, czyli osób z wyższym wykształceniem, których w naszym kraju zaczyna coraz bardziej dotkliwie brakować. Problem dotyka także naukowców, inżynierów w niektórych dziedzinach i wielu innych wysoko wykwalifikowanych fachowców. Oczywiście są to straty dla naszego społeczeństwa trudne do powetowania – i wynikają z wieloletnich, czy wręcz trwających ćwierćwiecze zaniedbań systemowych po stronie sektora publicznego oraz łatwości wyjazdu połączonej z dużymi różnicami w dochodach w Polsce i na Zachodzie, na które nie będziemy tu poświęcać miejsca.
Z drugiej strony, ciągle echem odbija się stereotyp polskiego hydraulika we Francji czy polskiego budowlańca w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Norwegii i innych krajach, których straciliśmy tak wielu, że w kraju prawie nikt nie pozostał. A więc masowego opuszczania kraju przez osoby z wykształceniem zawodowym.
Jak faktycznie wygląda struktura wykształcenia emigrantów? Jesteśmy tu skazani na dość duży poziom ogólności, sprowadzony do poziomu wykształcenia. 25% z badanych przez NBP miało wykształcenie wyższe, 52% – średnie ogólnokształcące, średnie zawodowe i policealne, a 22% – zasadnicze zawodowe, podstawowe i niepełne podstawowe. Przyjmując, że takie proporcje miała cała polska emigracja, mówilibyśmy o 635 tys. osób z wyższym wykształceniem, 1321 tys. ze średnim oraz 559 tys. z zawodowym, podstawowym itd.
W przypadku ogółu pracujących w Polsce te odsetki, pokazane w Badaniu Aktywności Ekonomicznej Ludności w IV kwartale 2018 roku, wynosiły odpowiednio: 36%, 36% i 29% (5838 tys., 5820 tys. i 4750 tys.). Gdyby skalkulowane powyżej grupy emigrantów traktować jako utraconą grupę pracujących w kraju, to utrata ta wynosiłaby odpowiednio 10%, 18% i 11%. Okazałoby się zatem, że osób z wyższym wykształceniem utracilibyśmy relatywnie najmniej.
Inaczej mówiąc: jeśli możemy mówić o eksporcie polskich rąk do pracy, to dotyczy to nadwyżki osób ze średnim wykształceniem. Trzeba przy tym pamiętać, że przynajmniej część z emigrantów zdoła jeszcze zdobyć kolejne stopnie wykształcenie – tyczy się to szczególnie grupy w wieku 18-24 lat, którzy w ogólnej próbie badawczej stanowili 15%.
Oczywiście część emigrantów pracuje poniżej swoich kwalifikacji. Badanie NBP pokazuje, że subiektywnie o takiej sytuacji mówi 29% ankietowanych. Trudno znaleźć badania, które w podobny sposób ujęły by tę kwestię na rodzimym rynku pracy – zatem nie da się stwierdzić, czy emigracja pogarsza statut pracujących jeśli chodzi o wykorzystanie ich wykształcenia i kwalifikacji. Faktem jest jednak, że największa grupa ankietowanych w badaniu NBP pracowała na stanowisku robotnika lub rzemieślnika (36%). Prace proste wykonywało 23%, a usługi opiekuńcze i pracę w charakterze pomocy domowej – 7%. W sumie większość z tej grupy stanowiącej łącznie 66% nie potrzebowało nawet średniego wykształcenia, by znaleźć wykonywaną na emigracji pracę. Dla porównania: pracę specjalisty miało 9% badanych, menedżera – 6%, natomiast własny biznes lub pracę w ramach samozatrudnienia prowadziło 7%.
Źr. „Polacy pracujący za granicą w 2018 roku” NBP
Mit 4: Emigranci przysyłają rodzinom pieniądze, które w widoczny sposób powiększają krajowe wydatki konsumpcyjne
Jakiekolwiek środki do kraju przesyła jedynie 35% emigrantów, a kwota, jaką przesłali w 2018 roku wynosiła według NBP 15,5 mld zł, co daje ok. 504 zł miesięcznie na jednego emigranta. Dla porównania, skala konsumpcji indywidualnej w Polsce wynosiła w 2018 roku ok. 1200 mld zł, czyli transferowane do kraju środki emigrantów przekładają się na zaledwie 1,3% większą konsumpcję w skali kraju (przyjmując, że 100% tych środków zostałoby przeznaczonych na ten właśnie cel, a nie np. oszczędzone czy zainwestowane). Nagłe wstrzymanie tych transferów przełożyłoby się na spadek wzrostu gospodarczego o ok. 1%, co brzmi poważnie. Z drugiej strony – trudno sobie taki scenariusz wyobrazić.
Ostatecznie 1% wydatków konsumpcyjnych to nie tak wiele – szczególnie, gdy alternatywnym scenariuszem byłoby np. zatrzymanie większości emigracji w kraju, a więc zarabianie i wydawanie pieniędzy na miejscu. Co ciekawe, transfery od 2007 roku, gdy populacja emigracyjna była o 12% mniejsza niż dekadę później, nie rosły. We wspomnianym roku 2007 transfery wynosiły rekordowe 20 mld zł (a poziom konsumpcji był wtedy na poziomie ok. 900 mld zł!) i od tego momentu widzimy okresy spadku lub co najwyżej stabilizacji sumy środków przesyłanych do kraju, choć emigrantów stale przybywa. Dla porównania, badanie NBP pokazało, że mediana zarobków netto polskich emigrantów wyniosła w przeliczeniu nieco poniżej 6000 zł miesięcznie. Przyjmując, że taka była mediana dla całej polskiej emigracji, a pracowało 66% emigrantów spośród 2,5 mln (część z nich to dzieci, rodziny które pojechały w odwiedziny, studenci itp., a gastarbeiterzy mają okresy, w których szukają pierwszej pracy, zmieniają miejsce zatrudnienia, albo przyjeżdżają tylko na kilka miesięcy), to suma ich wynagrodzeń wynosiła w 2018 roku orientacyjnie w przeliczeniu ok. 120 mld zł. Naturalnie, gdyby wszyscy emigranci pozostali w kraju, to większość z nich nie miałaby szans zarobić pieniędzy, jakie zarabiają na obczyźnie, a wielu pracy nie miałoby w ogóle – dlatego trudno mówić o utraconej 1/10 krajowej konsumpcji czy 7% polskiego PKB.
Źr. „Polacy pracujący za granicą w 2018 roku” NBP
Co więcej, przynajmniej częściowo lukę pozostawioną przez polską emigrację zajęli gastarbeiterzy z Ukrainy. Ich liczbę w 2018 roku NBP oszacowało na 800 tys. w każdym momencie (a na 1,2 mln, którzy przewinęli się przez nasz kraj pracując kilka miesięcy – patrz tekst na ten temat). W ubiegłym roku grupa ta wytransferowała na Ukrainę kwotę – w przeliczeniu – ok. 14 mld zł. Orientacyjnie mogła to być ponad połowa sumy ich zarobków wypracowywanych nad Wisłą. Przy blisko dwukrotnie mniejszej liczbie migrantów pracujących często na najgorzej opłacanych stanowiskach, Ukraińcy pracujący w naszym kraju byli w stanie przesłać do ojczyzny niemal tyle samo środków co polscy gastarbeiterzy. I powiększyli swoją gospodarkę w ten sposób o ok. 3%.
Mit 5: Brexit sprawi, że wielu emigrantów wróci z Anglii
Mimo tego, że ciągle nie mamy pewności, kiedy dokładnie i na jakich zasadach nastąpi wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, dla większości polskich pracowników w tym kraju jest to bez znaczenia. W badaniu NBP aż 84% zadeklarowało, że fakt brexitu nie będzie miał wpływu na planowaną długość pobytu w Zjednoczonym Królestwie. Tylko 5% badanych odpowiedziało, że pozostaną tam tylko do momentu secesji, a kolejne 5% – że skróci swój pobyt w UK, choć pozostanie tam dłużej niż do momentu brexitu. Natomiast pozostałe 6%… wydłuży swój czas przebywania na Wyspach Brytyjskich.
Dlaczego? Do końca 2020 roku, nawet przy brexicie bez umowy, będzie można ubiegać się o status rezydenta na starych zasadach (m.in. po pięcioletnim okresie pobytu w Zjednoczonym Królestwie). Co będzie później – nie jest jasne. Gdyby podpisano umowę wyjścia, jaką wiele miesięcy negocjowano po to, by później nie przyjął jej brytyjski parlament, to czas uzyskania statusu rezydenta wydłużyłby się o pół roku (do 5,5 roku). Warto dodać, że od uzyskania statusu rezydenta do uzyskania obywatelstwa w Wielkiej Brytanii droga jest relatywnie krótka. Polakom jest łatwiej uzyskać obywatelstwo Zjednoczonego Królestwa niż Ukraińcom – obywatelstwo polskie, a nawet zezwolenie na pobyt czasowy w naszym kraju.
Mit 6: Wystarczy, żeby w Polsce była praca, żeby emigranci wrócili
Polscy emigranci potrafią czytać i mają dostęp zarówno do oficjalnych danych statystycznych. Z pomocą portali pośrednictwa pracy oraz znajomych są w stanie także zorientować się w kwestii sytuacji na polskim rynku pracy – przede wszystkim tej w rodzinnych stronach. Najwyraźniej spadek bezrobocia do rekordowo niskiego poziomu nie skłonił ich do powrotu. A co by mogło na to wpłynąć?
Blisko 1/5 przepytanych przez ankieterów emigrantów z czterech wspomnianych krajów zgłaszało, że impulsem do powrotu byłaby sytuacja rodzinna. Co ciekawe, jedynie 17% zdecydowałoby o powrocie, gdyby straciło pracę, zaś 6% – gdyby wykonywana praca stała się niezadowalająca. Pojedyncze procenty wskazań padły na zwiększenie bariery biurokratycznej związanej z pobytem na obczyźnie i warunki mieszkaniowe, a zaledwie 2% – na pogorszenie się stosunku lokalnej ludności do imigrantów.
Podstawową motywacją do przerwania emigracji byłyby lepsze zarobki w Polsce (29% wskazań). Cóż, pamiętajmy, że praktycznie w każdym z krajów, które są głównymi kierunkami emigracji, płaca minimalna jest wyższa niż poziom średniego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, którego nie zarabia przecież 2/3 Polaków! Jakie zarobki zachęciłyby rodaków do powrotu? Z badania wynika, że mediana oczekiwań nie jest wcale przesadnie wygórowana: ponad połowa emigrantów wróciłaby, gdyby w Polsce mogła liczyć na zarobki rzędu 6 tys. zł na rękę, czyli kwoty, poniżej której na pracę decydują się tylko złodzieje lub idioci (że tak przypomnimy wypowiedź Elżbiety Bieńkowskiej, unijnej komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług). 1/4 wróciłaby, gdyby w kraju mogła zarobić 4 tys. zł – przy czym w tej grupie 6 punktów procentowych ogółu badanych zamierza wrócić niezależnie od zarobków w kraju.
Gwoli przypomnienia: w październiku 2016 roku (najnowsze dostępne dane) najczęściej występujące wynagrodzenie w Polsce (dominanta) GUS wyliczył na 1512 zł na rękę (156 zł więcej niż polska płaca minimalna w 2016 roku!), a medianę – na 2512 zł. Przyjmując, tak jak NBP w swoim opracowaniu, że dominanta i mediana wynagrodzeń wzrosły w Polsce przez dwa lata o 13,5%, w chwili badania te dwie wartości wyglądałyby następująco: 1706 zł (176 zł więcej niż płaca minimalna) i 2842 zł na rękę. A mówimy tu cały czas o wskaźnikach, jakie obliczane są dla całej populacji pracujących w polskiej gospodarce, podczas gdy w poszczególnych miejscowościach, do których mieliby wracać polscy gastarbeiterzy, potencjalne zarobki mogły być jeszcze niższe. Powtarzanie, że „mamy rynek pracownika” nie zadziała jak zaklęcie – emigranci, ponosząc przeciętnie blisko dwukrotnie wyższe koszty życia na obczyźnie, zarabiają jednak trzykrotnie więcej niż w Polsce. I dlatego większość z nich raczej nie wraca mimo tego, że polski premier tak ładnie ich o to prosi.
Źr. „Polacy pracujący za granicą w 2018 roku” NBP
Mit 7: Najlepiej byłoby, gdyby cała emigracja wróciła tak szybko, jak się da
Z informacji dostępnych Głównemu Urzędowi Statystycznemu, w polskich firmach w I kwartale 2019 roku było 143 tys. wolnych miejsc pracy. Przedstawiciele pracodawców informują, że faktyczna liczba wakatów może być znacznie większa, bo spora ich część nie jest nigdzie zgłaszana. Z pewnością jednak nawet teraz nie ma ich 2,5 miliona. Co więcej, spora część wolnych miejsc pracy nie znajduje chętnych od wielu miesięcy, bo oferowane warunki płacowe nie zachęcają kandydatów do podjęcia zatrudnienia.
Nawet, gdyby nagle emigracja zarobkowa skurczyła się tylko o milion, doświadczylibyśmy dwóch zjawisk:
- wzrostu liczby bezrobotnych o co najmniej pół miliona – stopa bezrobocia rejestrowanego mógłby podskoczyć nawet o połowę (2 do 3 punktów procentowych);
- zatrzymania się wzrostu płac, czyli ich dewaluacji w sytuacji, gdy poziom inflacji sięga już prawie 3%.
Ściągnięcie nieco ponad 1/3 polskich emigrantów pogorszyłoby sytuację polskich pracowników, którym trudniej szukałoby się pracy i którzy rzadziej mogliby liczyć na podwyżki. Z punktu widzenia wynagrodzeń oznaczałoby oczywiście poważne ograniczenie zarobków powracających gastarbeiterów – nie wspominając, że część z nich w ogóle mogłaby mieć problemy ze znalezieniem pracy. Taka zmiana ucieszyłaby natomiast pracodawców, którzy mieliby szersze zasoby kadrowe do dyspozycji i słabszych z punktu widzenia siły negocjacyjnej pracowników po drugiej stronie stołu.
Z drugiej strony wieloletnia nieobecność setek tysięcy specjalistów, robotników wykwalifikowanych i pracowników prac prostych tworzy cenny dla naszej gospodarki impuls, zachęcający pracodawców do:
- lepszego traktowania pracowników, którzy pozostali w kraju, w tym – proponowania wyższego wynagrodzenia;
- lepszej organizacji i mądrzejszego wyposażenia pracowników w narzędzia tak, by było ich potrzeba mniej do wykonania tej samej pracy, co przyczynia się do wzrostu wydajności zatrudnionych i w dalszej perspektywie może sprzyjać generowaniu większej wartości dodanej, co znowu może sprzyjać podwyżkom (nowe narzędzia oznaczają też konieczność pozyskania ludzi z nowymi kwalifikacjami).
Nieco generalizując, przy obecnej skali emigracji i stanie gospodarki, determinacja, odwaga, ale i egoizm – który ekonomiści postrzegają jako coś naturalnego i nie podlegającego krytyce – wyjeżdżających za chlebem przyczynia się do poprawy losu tych, którzy w kraju pozostali. Nawet pomijając kwestię transferów środków do kraju czy wzbudzenie potrzeby pracy w środowisku zdrowszym, respektującym prawa pracownika, jego podmiotowość i zapewniający mu należny szacunek.
Z pewnością powyższe obserwacje i wnioski są dobrze znane rządowym ekonomistom. Można więc zapytać: po co stara się on namawiać polskich emigrantów do powrotu? Po pierwsze, to wpisuje się w patriotyczną narrację – właściwie każdy rząd, jaki możemy sobie wyobrazić, niemal na pewno będzie grał na tej strunie. Politycy robią to więc dla przychylności wyborców – przede wszystkim tych w kraju, których jest w końcu więcej.
Po drugie, rząd nie może pozostawać głuchy na narzekania przedsiębiorców, którzy w ostatnich latach zostali dotknięci brakami kadrowymi. A pracodawcom zachęty do powrotu kierowane do emigrantów na pewno zaszkodzić nie mogą, a jedynie pomóc.
Po trzecie, nasz premier i ministrowie zdają sobie sprawę, że Polacy mogą ulegać emocjom i impulsom przy urnie wyborczej, ale stojąc przed wyborem wyjazdu za granicę czy powrotu do kraju raczej dokładnie sprawę przemyślą. Dlatego tanie zachęty dla wracających czy apele do patriotyzmu zwyczajnie nie mogą przynieść widocznych rezultatów. Jeśli ktoś myśli inaczej, zdaje się podważać inteligencję tych, którzy postanowili spróbować szczęścia na obczyźnie – nierzadko nie mając wielkiego wyboru.
Łukasz Komuda, lkomuda@fise.org.pl