Opóźnione, niewypłacone w całości lub wcale wynagrodzenia oraz świadczenia – to sytuacja, w jakiej może znajdować się nawet 2,5 mln polskich pracowników. Kwota, nieuregulowanych na czas (lub wcale) zobowiązań pracodawców wobec pracowników może przekraczać 5,5 mld zł. A gdyby nieopłacony pracownik nabywał automatycznie prawo do wstrzymania się od pracy? A darmowe nadgodziny prawo traktowało jak kradzież każdej innej rzeczy np. butów czy zegarka?
W 2018 roku do Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) wpłynęło tysiące skarg dotyczących nieprawidłowości w rozliczaniu czasu pracy, godzin nadliczbowych, nieterminowości lub w ogóle niewypłacenia wynagrodzeń oraz innych świadczeń. W ich efekcie PIP skontrolowało 1050 przedsiębiorstw, czego efektem było 850 decyzji nakazujących wypłatę wynagrodzeń i innych świadczeń – podaje „Sprawozdanie z działalności PIP w 2018 roku”. Przyjmując, że do danego podmiotu gospodarczego mogła wpłynąć jedna taka decyzja, to trafiły one do 81,0% skontrolowanych podmiotów – a przecież niektóre mogły złamać prawo w inny sposób, niewiążący się ze wspomnianą decyzją. Gdy popatrzymy na kontrole planowe, czyli nieprowokowane skargami pracowników, a które nakierowane zostały właśnie na ten rodzaj nadużyć, to z 1209 przedsiębiorstw stosowną decyzję o wypłacie należnych wynagrodzeń i świadczeń otrzymało 180. Można byłoby stąd wywnioskować, że zjawisko wstrzymywania części i całych wynagrodzeń lub w ogóle ich niewypłacanie występuje u 14,9% pracodawców.
Co piąty pracownik najemny
Można by, gdyby tylko struktura badanych firm oddawała strukturę przedsiębiorstw w gospodarce. Tymczasem im większy podmiot, tym częściej jest kontrolowany. Duże podmioty, w których pracuje 250 i więcej ludzi – a jest takich ok. 3,6 tys. – stanowią niespełna 0,2% ogólnej liczby przedsiębiorstw, ale ponieważ tworzą 32% miejsc pracy, to w 2018 roku przypadało na nie 5,8% wszystkich kontroli. 15 tys. średnich firmy (50 do 249 pracujących) to nieco ponad 0,7% wszystkich podmiotów gospodarczych i 15% miejsc pracy w tym sektorze, ale z ogólnej liczby wizyt inspektorów PIP na tę grupę przypadło 10,9%. W 54 tys. małych firmach (od 10 do 49 pracowników), grupujących niecałe 3% przedsiębiorstw ogółem i tworzących 12% miejsc pracy, inspektorzy przeprowadzili 25,9% wszystkich kontroli. 2 miliony mikrofirm (do 9 pracowników) to 96,5% wszystkich przedsiębiorstw i tworzą 40% miejsc pracy – ale przypada na nie 60,0% kontroli.
W opinii inspektorów pracy niewypłacanie wynagrodzeń w terminie, zaniżanie wynagrodzenia (np. przez zmuszanie do niepłatnych nadgodzin) i brak zapłaty w ogóle występuje częściej w mikrofirmach i małych przedsiębiorstwach niż w firmach średnich i dużych. Dlatego statystycznie zjawisko nadużyć na tym polu może występować nawet w co piątej polskiej firmie i dotykać podobnego odsetka pracowników. 1/5 polskich pracowników najemnych to ponad 2,5 mln ludzi.
Mówimy o ogromnych pieniądzach. W ramach wszystkich rodzajów kontroli (planowe, wynikające ze skarg, kompleksowe) Inspekcja została zmuszona do wystawienia 5,9 tys. decyzji (w przybliżeniu taka była więc liczba firm, które łamały prawo) w sprawie 42,2 tys. pracowników, w przypadku których łączna kwota należności wynosiła 92,1 mln zł. Jeśli zachowamy proporcje (średnio 2182 zł na jednego pracownika), to w przypadku 2,5 mln pracujących mówimy o orientacyjnej sumie 5,5 mld zł zaległości, na które w dużej części czekały osoby zarabiające wyraźnie poniżej średniej – oraz prekariat, który zatrudniony jest w ramach umów cywilno-prawnych. W tej ostatniej sytuacji data uregulowania wynagrodzenia w niektórych firmach, a nawet całych branżach jest traktowana zupełnie dowolnie: zwykle oznacza, że wykonawca poczeka na pieniądze kilka tygodni, a nawet miesięcy dłużej, niż zapisy umowy. PIP zdołała zaś wydać decyzje w sprawie niespełna 1,7% poszkodowanych.
Jak często pracodawcy zalegają lub unikają zapłaty ze względów ekonomicznych? Jeszcze w 2013 roku, w dołku koniunktury gospodarczej, tę przyczynę podawało inspektorom 27,6% przedsiębiorców, którzy złamali w tym zakresie prawo. W 2016 roku było to już tylko 14,7% (brakuje nowszych danych). Dla porównania – nieznajomością przepisów tłumaczyło się 42,6% winowajców.
Dwa postulaty
Według majowego badania CBOS, 45% polskich gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności pieniężnych. Oznacza to, że opóźnienie się przelewu od pracodawcy o miesiąc zmusza blisko połowę Polaków do zadłużania się: na kartach kredytowych, u rodziny, znajomych, lub – w najgorszej sytuacji – firmach pożyczkowych czy lombardach. Często oznacza to, że muszą zapłacić odsetki dużo wyższe niż te, do których ma dostęp pracodawca zalegający z płatnością.
Wiemy już, że PIP nie ma zasobów na to, by skontrolować większą część rynku pracy i obronić 98% pracowników doświadczających patologii niewypłaconych na czas wynagrodzeń. Być może więc konieczne jest, by zmienić przypisy tak, by interwencja Inspekcji nie była konieczna.
Piotr Ikonowicz, lider Ruchu Sprawiedliwości Społecznej – reagując na masowość zjawiska i jego dokuczliwość, uderzającą szczególnie w tzw. pracujących biednych (working poor), czyli osób, które mimo pełnowymiarowego zatrudnienia nie są w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb – zaproponował podczas debaty „Pracownicy i pracownice w polskim świecie pracy”, zorganizowanej w centrali OPZZ w Warszawie, dwa pomysły:
1. Przyznanie prawa do wstrzymania się od pracy pracownikom, których wynagrodzenie nie wpłynęło na konto – na tak długo, jak długo spóźnia się przelew. Prawo to przysługiwałoby poza ramami Ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, regulującą prawo do strajku i stawiającą przed zmobilizowaną do strajku załogą szereg poważnych ograniczeń.
Pracodawcy, szczególnie drobni, wpadają w kłopoty finansowe choćby ze względu na potężne zatory płatnicze w polskiej gospodarce. Częściej jednak zdarza się tak, że przelewy opóźniają się z powodów organizacyjnych czy ze względu na to, że firma kredytuje się środkami przeznaczanymi na wynagrodzenia. Brak wypłaty uderza pracownika po kieszeni natychmiast – droga sądowa w polskich realiach może być postrzegana jako iluzoryczne rozwiązanie, skoro na rozstrzygnięcie sprawy można czekać rok i dłużej. A skoro nikt rozsądny nie chodzi do sądu, by czekać rok, w sprawie spóźnienia przelewu o np. miesiąc, to znaczy, że pracodawca może w praktyce nadużywać swojej pozycji zupełnie bezkarnie.
2. Traktowania opóźniania wypłaty lub zaniżania wynagrodzenia jak kradzieży i ścigania z urzędu szefów firm, którzy dopuszczają się do tego przestępstwa w sytuacjach, gdy firmy te zachowują płynność finansową.
– Nie chodzi nam o to, by likwidować miejsca pracy – stąd zastrzeżenie, że prawo uwzględniałoby to, że firmy czasem się potykają i mogą jeszcze wyjść na prostą. Ale czas zacząć poważnie traktować kradzież wynagrodzenia, która dla osoby niezamożnej jest często o wiele bardziej odczuwalna niż kradzież mienia – mówi Piotr Ikonowicz.
Pomysł pierwszy w ogóle nie wymaga angażowania aparatu państwowego. Drugi zaś pomija PIP, ale dokłada pracy prokuraturze – do której pracownicy mogliby kierować zgłoszenia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – i sądom. Sprawy nie toczyłyby się zbyt żwawo, ale przegrana pociągałaby dużo poważniejsze konsekwencje w przypadku szefów firm – w tej chwili koszt przegranego procesu ze strony okradzionego pracownika mogą wliczyć w koszty działalności. Bo większość pracowników nie dochodzi swoich praw, a ci, którzy dochodzą, nie zawsze usłyszą korzystny dla siebie wyrok, a karne odsetki (których sądy w podobnych sprawach wcale nie zasądzają za każdym razem) są zdecydowanie niższe, niż lichwiarskie pożyczki, jakie zaciągają postawieni pod ścianą, nieopłaceni pracownicy.
Warto o tych propozycjach dyskutować, bo musimy mierzyć się z systemową patologią, której ofiarami padają miliony ludzi.
Łukasz Komuda, lkomuda@fise.org.pl