Unpaid work. Praca nieodpłatna, praca niewidoczna

18 maja 2017
Nieodpłatna praca w domu w Polsce stanowi niemal 1/3 naszego PKB. Znaczną większość tej aktywności to domena kobiet. Ale unpaid work to nie tylko opieka nad dziećmi i domowe obowiązki. To również miliony bezpłatnych nadgodzin, to śmieciowe staże, czy wolontariat na rzeczy imprez z bogatymi sponsorami. Unpaid work to nie tylko nigdy nie widziane pensje, ale również niewidzialna część gospodarki.
Fot. Jorge Royan, źr. Wikimedia, lic. CC-BY-SA 3.0

„Autorka chciałaby dostawać pieniądze za wychowywanie dzieci? To nie może zatrudnić się jako opiekunka?” – taki głos pojawił się pod jednym z artykułów na temat unpaid work, czyli nieodpłatnej pracy – pracy, za którą nikt nie płaci, ale która nie jest pozbawiona swojego waloru rynkowego i którą można dość łatwo przeliczyć na konkretne pieniądze.

Zazwyczaj unpaid work ma charakter pracy domowej. I rzeczywiście dla części z nas pewien ton oburzenia podczas debaty na temat niepłatnej pracy narzuca się sam. No bo jak płacić mężczyźnie za przetkanie zlewu, a kobiecie za wychowywanie własnego potomstwa? Ale w zasadzie dlaczego opiekunka dostaje pieniądze za opiekę, a opiekująca się dzieckiem matka ma być w gorszej sytuacji?

W środowisku ekonomistów niegdyś krążył seksistowski żarcik o tym, że wychodząc za swoją gosposię obniża się PKB: po ślubie nie trzeba już płacić za sprzątanie i pranie, prawda? Żona te rzeczy robi za darmo. A jako, że kobieta nie pobiera wynagrodzenia, to do PKB nie wlicza się jej wypłaty. Właśnie tutaj widać czym jest unpaid work – pracą, za którą nikt nie płaci, ale która na rynku ma swoją wartość i którą da się wycenić.

Praca w domu ma płeć
Upaid work, to najprościej rzecz ujmując praca, za którą osoba ją wykonująca nie otrzymuje zapłaty. Niektóry dookreślają unpaid work, jako „bezpłatną pracę w domu” i silnie kojarzą ze społeczną rolą płci: w naszym społeczeństwie do bezpłatnej pracy domowej silniej skłania się i socjalizuje kobiety niż mężczyzn. A to praca w domu zajmuje gros nieodpłatnych zajęć podejmowanych przez ludzi. Przyjrzyjmy się jej więc najpierw.

Pomimo tego, że coraz mniej kobiet decyduje się na „domowy etat” to wciąż na ich barkach spoczywa większość prac domowych. Według raportu CBOS to panie w większości prasują, piorą, przygotowują posiłki, zmywają naczynia, sprzątają, robią gruntowne porządki. Mężczyźni wyrzucają śmieci, dokonują drobnych napraw, a to, czego nie potrafią zrobić zlecają na zewnątrz. Według GFK Polonia Kowalska przeznacza na prace w domu 3 godziny i 14 minut dziennie, Kowalski 2 godziny i 19 minut. Kobiety pracują o 1/3 dłużej niż mężczyźni. Przynajmniej w Polsce.

Ale to nie wszystko. Według danych GUS Kobiety również znacznie częściej rezygnują przynajmniej z części pracy, aby wychowywać dzieci. Jedynie co setny Kowalski (sic!) zdecydował się na miesięczny urlop wychowawczy, aby opiekować się dzieckiem do ósmego roku życia. W przypadku pań odsetek ten wyniósł niemal 40%.

Upaid work możemy doszukiwać się również we wskaźniku tak zwanej bierności zawodowej. Bierni zawodowo to osoby powyżej 15 roku, które nie pracują, ani nie szukają pracy. Od bezrobotnych odróżnia ich właśnie to, że choć pracy nie mają, to nie chcą lub nie są gotowi do podjęcia aktywności zawodowej.

Powody bierności mogą być różne: choroba, nauka, podeszły wiek, czy zniechęcenie bezskutecznym poszukiwaniem pracy. Jednym z powodów jest również opieka nad osobami zależnymi, czy obowiązki rodzinne takie jak prowadzenie domu.

W III kwartale 2016 roku w Polsce było 13,4 mln osób biernych zawodowo. W tym gronie mężczyźni stanowili 5,1 mln, a kobiety 8,2 mln; kobiet wśród biernych jest ponad 60%. W tej różnicy ponad 3 mln osób kryje się w sporej mierze nierówność między kobietami i mężczyznami w kwestii opieki nad dziećmi, czy zajmowania się domem. Nie do końca jednak wiadomo, jaka to różnica – według GUS jedynie 1,8 mln osób deklaruje, że przyczyną bierności są obowiązki rodzinne. Ale instytucja nie rozbija tych danych na kobiety i mężczyzn. Z pośrednich danych wiemy, że ten stosunek wynosi 1/3 na niekorzyść kobiet. Jest również prawdopodobne, że spora część ankietowanych, którzy realnie nie pracują i nie szukają pracy podają inne przyczyny swojej bierności niż w rzeczywistości.

Istnieją próby wyceny pracy domowej. Według szacunków przeciętna Kowalska wypracowuje miesięcznie 2,1 tys. zł, a Kowalski 1,2 tys. Ale w tych szacunkach jest pewna pułapka – sfeminizowane prace, którymi zajmują się kobiety, są wyceniane przez rynek niżej niż prace wykonywane tradycyjnie przez mężczyzn. Nierównowaga genderowej wyceny unpaid work nie musi odzwierciedlać, i zapewne nie odzwierciedla włożonego wysiłku.

Kobiety więc są obciążone zadaniami domowymi w niewspółmiernym stopniu, co ma przełożenie na ich karierę zawodową: mają mniej czasu na szkolenia, doskonalenie się, częściej i na dłużej wypadają z rynku pracy z powodu opiekowania się dzieckiem i częściej są bierne zawodowo z uwagi na opiekowanie się domem. Wszystko to składa się nie tylko na niższe pensje, ale również na niższe emerytury i mniejszy staż pracy.

Choć rzeczywiście unpaid work ma płeć, to nie oznacza, że ta kategoria nie dotyka mężczyzn. Owszem, również oni wykonują bezpłatne prace domowe i choć wciąż dzieje się to relatywnie rzadko, to jednak coraz częściej mężczyźni decydują się zostać w domu z dziećmi. Warto również pamiętać o masie prac domowych, do których mężczyzn się socjalizuje – są to „marudne” prace związane z drobnymi naprawami, czy ciężkie prace siłowe, takie jak meblowanie, przenoszenie ciężkich sprzętów AGD.

Nadgodziny, staże, wolontariat
Błędem byłoby utożsamianie nieodpłatnej pracy jedynie z domem. Nieodpłatną prace świadczy się również podmiotom gospodarczym. Czasami dzieje się to za obopólną zgodą, a czasami z przymusu. Tak w Polsce jest choćby w przypadku nadgodzin.

Według badania Hays większość Polaków pracuje w nadgodzinach. Aż 74% pytanych zadeklarowało pozostawanie w biurze po godzinach. Co ciekawe, wbrew obiegowym opiniom częściej nadgodziny biorą osoby, które są zatrudnione na etat (74%) niż indywidualni przedsiębiorcy (72%). To co nas interesuje to procent osób, które biorą bezpłatne nadgodziny.

Z badania wynika, że jedynie 22% pracowników otrzymuje wynagrodzenie zgodne z przepisami Kodeksu pracy, 24% może sobie „odebrać” godziny w innym dniu. Natomiast aż 54%, czyli większość pracowników, nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia za dodatkową pracę. Jeżeli weźmiemy pod uwagę tzw. teorię kosztów alternatywnych, to mamy do czynienia po prostu z dopłacaniem przez pracowników do podmiotów, w których są zatrudnieni; osoby „odbębniające” nadgodziny ponoszą koszt utraconych możliwości i korzyści, których mogłyby być beneficjentami, jeżeli wykonywałyby inną, płatną pracę, lub spędzały czas z rodziną, poświęcały go na samorozwój, bądź po prostu na rozrywkę.

Ale bezpłatne nadgodziny nie mają tylko wymiaru ekonomicznego. Bardzo często zapominamy, że pracownik jest również człowiekiem i nie da się go zredukować do cyfry w Exelu. Nadgodziny (bezpłatne lub płatne) mają również swoje konsekwencje zdrowotne. Aż 62% respondentów cierpi na jakieś dolegliwości związane z wykonywaną pracą nadliczbową.

Dla 65% spośród nich jest to „tylko” podenerwowanie i irytacja, dla 46% jest to brak sił i apatia, niemal tyle samo – 45% przyznaje, ze nadgodziny łączą się dla nich z utratą zdolności koncentracji lub jej pogorszeniem. Również 45% z powodu nadgodzin narzeka na kłopoty ze snem, 36% na bóle głowy, 26% ma niską odporność i zwiększoną częstotliwość chorowania.

Nieco zbliżoną kwestią do bezpłatnych nadgodzin jest kwestia staży i praktyk. Wbrew szumnym zapowiedziom po stronie pracodawców, którzy oferują „rozwój”, w przypadku staży i praktyk mamy często do czynienia po prostu z wyzyskiem.

W Polsce na tego rodzaju praktyki zezwala Ustawa o praktykach absolwenckich z 2009 roku. W art. 3 ust. 1 możemy przeczytać, że „Praktyka może być odbywana odpłatnie bądź nieodpłatnie”. Według przepisów podmiot przyjmujący na praktykę może zatrudnić osobę, która ukończyła co najmniej gimnazjum, a w dniu rozpoczęcia praktyki nie ma skończonych 30 lat. Oznacza to, że ustawodawca dał pracodawcom furtkę do darmowego wykorzystywania wielotysięcznej, w zasadzie darmowej siły roboczej. Bo przecież praktyka może odbywać się bezpłatnie. Więc po co płacić?

Wielu z nas słyszało, a część również miało wątpliwą przyjemność uczestniczenia w stażach i praktykach, które miały zakończyć się zatrudnieniem, a często kończyły się uściskiem dłoni i życzeniami powodzenia w dalszej karierze zawodowej. Niektóre osoby mają za szereg tego typu doświadczeń. Niestety w Polsce nie dysponujemy solidnym opracowaniem dotyczącym staży i praktyk. Możemy ich szukać w raportach, które tylko w części odnoszą się do problemu staży i praktyk, lub w opracowaniach, których respondenci nie są grupą reprezentatywną.

Według opracowania Bilans Kapitału Ludzkiego – Badanie Studentów jedynie 1/3 spośród badanych nie brała udziału w żadnych stażach lub praktykach. W badaniu niestety nie padło pytanie o pieniądze, które studenci mieliby dostawać za odbycie praktyk. Takie zagadnienie pojawiło się w Raporcie z badania preferencji i opinii studentów o stażach, praktykach i pierwszej pracy, jednak i to badanie ma wady: po pierwsze zostało przeprowadzone w 2009 roku, czyli dość dawno, a po drugie dotyczyło jedynie studentów warszawskich uczelni ekonomicznych, a więc specyficznej i uprzywilejowanej grupy osób studiujących. 41% respondentów przyznało, że uczestniczyło, lub uczestniczy w stażu lub praktyce. Spośród tej grupy ponad 46% nie otrzymywało za staż żadnego wynagrodzenia.

Co prawda powstaje wiele inicjatyw, które mają sprzyjać poprawie jakości praktyk, ale skądinąd wiadomo, że spora część tego typu akcji to działania pozorowane, często nastawione na PR firmy, która przystępuje do tego typu inicjatywy.

Wiemy również, że jakaś część stażów to przysłowiowe parzenie kawy i kserowanie dokumentów, a więc formy pozyskiwania nisko kwalifikowanych, często darmowych pracowników, a nie aktywność nastawiona na podwyższanie kwalifikacji osób biorących udział w stażach. Według wyżej wspomnianego badania 81% ankietowanych oczekiwało od praktyki „udziału w projektach i procesach realizowanych w firmie”, ale realny udział przy tego typu zajęciach wynosił zaledwie 19%. Można więc stwierdzić, że jakaś część – niestety nie wiemy jaka – praktyk i staży to po prostu unpaid work: praca bez wynagrodzenia, która nie podwyższa naszych kwalifikacji, a jedyną jej zaletą jest wpis do CV.

Jako odrębną kategorię unpaid work można traktować również wolontariat. Zwłaszcza jeżeli jest świadczony na rzecz dużych imprez z bogatymi sponsorami. Do takich inicjatyw możemy zaliczyć duże wydarzenia sportowe, czy kulturalne.

Co to jest praca?
Dlaczego za swoją pracę pieniędzy nie dostają matki opiekujące się dziećmi, ale już opiekunki tak? Albo dlaczego stażysta robiący kawę ma być pozbawiony prawa do wypłaty, natomiast celebrytom tylko i wyłącznie za „bywanie” na imprezach płaci się duże, często absurdalne z punktu widzenia przeciętnego człowieka, pieniądze?

Na te pytania nie ma dobrej odpowiedzi. Zwolennicy orientacji wolnorynkowej powiedzą, że celebryci dostają pieniądze dlatego, że istnieją tacy, którzy chcą płacić. Ale to niczego nie wyjaśnia. W zasadzie mamy do czynienia z tautologią; celebryci dostają pieniądze za bywanie na imprezach, bo dostają pieniądze za bywanie na imprezach. A kobiety zajmujące się dziećmi nie dostają wynagrodzeń, no cóż, bo nie.

Musimy dojść do wniosku, że to, co uważamy za pracę, jest arbitralnym pojęciem, mówiąc bardziej akademicko – kulturowym konstruktem. Można powiedzieć, że płaca za pracę jest nie tylko odzwierciedleniem preferencji, które są uznawane za na tyle wartościowe w danej kulturze, że należy się za nie zapłata.

Można też spojrzeć na to z perspektywy relacji władzy – pieniądze otrzymuje strona silniejsza, a słabszej musi wystarczyć „dziękuję”. Nie chodzi tylko o kwestie związane z nieodpłatną pracą domową, o której już wiemy, że jest domeną kobiet. „Dziękuję” jako manifestacja wyższej pozycji, ujawnia się w zakładach pracy, kiedy przełożony w ten sposób „nagradza” podwładnego, który zarwał kolejny wieczór, żeby dopiąć projekt w firmie. Lub po prostu władzą do wykorzystywania stażysty, któremu nie należy się nic poza wpisem w CV. A że za portfolio nie da się kupić jedzenia, ani zapłacić rachunków? No cóż, przecież nikt nikogo nie zmusza do bezpłatnego stażu.

Błąd pomiaru
Bezpłatną pracę w domu w 2004 roku eksperci szacowali na 28,8% polskiego PKB – ponad 267 mld złotych. Jak wiemy, to tylko wycinek obrazu. Bezpłatna praca w domu, to nie jedyna świadczona praca, za którą nie otrzymujemy wynagrodzenia. To część wykonywana w sferze prywatnej, a więc ta część, która jest najmniej widoczna i o której najmniej się mówi.

Niewiele wiemy ile są warte niezapłacone nadgodziny ile jest warta śmieciowa praca stażowa. To białe plamy jeśli chodzi o pomiar. To paradoks dzisiejszej rzeczywistości, tak wydawałoby się dobrze owzkaźnikowanej i posiadającej swego rodzaju „hopla” na punkcie liczb i miar. Problem w tym, że owzkaźnikowane i pomierzone są te strefy, które podtrzymują pewien ekonomiczny paradygmat. Można go nazwać paradygmatem wolnorynkowym, czy neoliberalnym. W nim zaś unpaid work, wyzysk w nadgodzinach, bezpłatne staże stanowią margines zainteresowań. I dlatego się ich nie mierzy.

Nie oznacza bynajmniej, że stanowią marginalny problem. Bynajmniej. Jak widzieliśmy, próby liczenia ile wynosi wartość bezpłatnej pracy w domu w Polsce przyniosły bardzo duże wartości – prawie 1/3 PKB. I tutaj dochodzimy do zagadnienia, o którym już było wspomniane – do samego PKB i jego ułomności. Joseph Stiglitz, Amartya Sen, Kenneth Arrow, Daniel Kahneman i James Heckman zwracali uwagę na problem niedopasowania miary PKB do realiów. Ich zdaniem produkt krajowy brutto „owskaźnikowuje” tylko część rzeczywistości, a bardzo wiele mu umyka. W PKB między innymi nie jest widoczna nieodpłatna praca. Unpaid Work to nie tylko praca, za którą się nie płaci i nie tylko niewidzialna część gospodarki. To również mało widoczny, ale bardzo ważny wkład w codzienne życie.

Kamil Fejfer

Materiał został sfinansowany z grantu Fundacji Fundusz Mediów.

Źródło: FISE
Komentarze
Ładuję...