Według opracowania „Wybrane zagadnienia rynku pracy” opublikowanego przez GUS w końcówce 2019 roku, w roku 2018 przybyło nam zarówno osób samozatrudnionych niezatrudniających innych pracowników, jak i osób pracujących wyłącznie na umowach cywilno-prawnych. Obie grupy pracowników liczyły w rezultacie po ok. 1,3 mln osób, czyli razem „uśmieciowionych” miejsc pracy mamy już 2,6 mln, co jest rekordową wartością od początku badania tego zjawiska przez GUS, czyli od 2012 roku.
Liczba osób samozatrudnionych niezatrudniających pracowników od pierwszych szacunków tej wielkości przez GUS w 2012 roku utrzymywała się na poziomie ok. 1,1 mln aż do 2015 roku. Od tego momentu liczba ta sukcesywnie rosła: w 2016 roku o 4,5%, w 2017 roku o 4,3%, a w 2018 roku o 8,3%. W przypadku umów c-p maksimum nastąpiło w 2013 roku, gdy osób zatrudnionych w takiej formule było ok. 1,4 mln. W 2014 roku ubyło ich 7%, w kolejnym mieliśmy stabilizację, w 2016 roku pojawił się spadek o 4%, w 2017 – o kolejne 4%, ale w 2018 roku przybyło ich 8,3%.
Rekordy, rekordy…
W roku 2013 mieliśmy szczyt liczby śmieciówek: w obu formułach takiego zatrudnienia pracowało łącznie 2,5 mln ludzi. Poprawa sytuacji gospodarczej i zmniejszenie stopy bezrobocia, jakie obserwowaliśmy od początku 2014 roku, spowodowało stopniowy ubytek liczby osób pracujących na umowach cywilno-prawnych. Od 2016 roku umowy zlecenia zostały objęte obowiązkowymi składkami ZUS (do wysokości miesięcznych przychodów na poziomie przynajmniej minimalnego wynagrodzenia), co przyczyniło się do dalszego spadku ich popularności. Jednak to, co było wypierane z rynku w dziedzinie umów c-p, śmieciówki odzyskiwały na polu samozatrudnienia. W efekcie w latach 2014–2017 mieliśmy stałą liczbę śmieciówek: ok. 2,4 mln. Rok 2018 był jednak wyjątkowy: pierwszy raz w historii badania wzrosła zarówno liczba osób pracujących na umowach c-p, jak i w formule samozatrudnienia – w obu przypadkach wzrost był rekordowy.
Nagły skok udziału śmieciówek
Gdyby w latach 2012–2018 w jeszcze większym tempie rosła liczba osób pracujących, oznaczałoby to, że śmieciówek przybywało (albo ich liczba stała w miejscu) w wartościach bezwzględnych, ale ubywało w relacji do ogółu pracujących. I tak faktycznie było od 2013 roku. Wtedy udział uśmieciowionych miejsc pracy w ogólnej liczbie pracujących wynosił 16,1%, po czym spadł o jeden punkt procentowy w roku 2014 i dalej w kolejnych latach kurczył się o 0,1–0,2 punktu procentowego rocznie. Niestety, w 2018 roku odsetek ten zwiększył się o 1,2 punktu procentowego do 15,8%, co było drugą najwyższą wartością w historii badania – po wspomnianym 2013 roku. Można powiedzieć w uproszczeniu, że w 2018 roku straciliśmy cały postęp, całą poprawę, jaka nastąpiła pod względem uśmieciowenia przez cztery wcześniejsze lata.
Metodologia, głupcze!
Osoby śledzące temat zatrudnienia śmieciowego mogą tu zadać pytanie: dlaczego wspomniane liczby pracujących na umowach c-p i samozatrudnionych mają się nijak do wartości podawanych w Badaniu Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL)? Przypomnę, że w II kwartale 2019 roku (najnowsze dostępne dane, nieróżniące się istotnie od tych z roku 2018 i poprzednich), mówiły jedynie o 330 tys. osób pracujących na umowach zlecenia, 27 tys. – na umowach o dzieło, ale aż o 2295 tys. osób pracujących na własny rachunek niezatrudniających pracowników. Nawiasem mówiąc, łączna liczba pracujących na umowach zlecenie i o dzieło wg BAEL nieustannie nam malała, licząc od II kwartału 2017 roku, gdy odnotowano rekordową wartość 456 tys. osób pracujących z wykorzystaniem wyłącznie takich umów (BAEL uwzględnia to zagadnienie od edycji z IV kwartału 2016 roku). Do II kwartału 2019 roku skurczyła się łącznie o 17,7%, przy czym spadki odnotowywano we wszystkich kwartałach 2018 roku!
Skąd te różnice zarówno w wartościach, jak i trendach? Tu dotykamy problemów metodologicznych obu stosowanych przez GUS sposobów szacowania wspomnianego zjawiska. BAEL powstaje za sprawą ankiet, zbieranych w gospodarstwach domowych – a nie każde gospodarstwo wylosowane do badania faktycznie weźmie w nim udział. Tak może być w przypadku osób, które np. pracują bardzo dużo i nie znajdą czasu na wypełnianie ankiety. Niektóre nie będą chciały dzielić się informacjami ze względu na brak zaufania do publicznej instytucji. Dochodzi też zjawisko osób, które świadomie podają nieprawdziwe informacje (np. z powodu zawstydzenia, chęci „wypadnięcia jak najlepiej” w anonimowej ankiecie), albo zrobią to ze względu na niewiedzę – bez trudu można znaleźć Polaków, którzy nie odróżniają umowy zlecenia od umowy o pracę.
Liczba osób pracujących na własny rachunek niezatrudniających pracowników zawiera rolników indywidualnych oraz – to zdecydowanie mniejszy odsetek – właścicieli firm, którzy są w nich jedynymi pracownikami, a nie są osobami fizycznymi prowadzącymi działalność gospodarczą. Trzeba byłoby od niej odjąć co najmniej milion osób, by wyodrębnić grupę samozatrudnionych niezatrudniających pracowników.
Dlatego, by lepiej ująć zjawisko uśmieciowienia rynku pracy, w opracowaniu „Wybrane zagadnienia rynku pracy” GUS nie korzysta wyłącznie z BAEL, ale także z innych dostępnych źródeł m.in. ze sprawozdawczości przedsiębiorstw oraz z danych urzędów skarbowych i ZUS. Z tego powodu to źródło jest zdecydowanie bardziej wiarygodne gdy staramy się opisywać zjawisko umów c-p i samozatrudnienia oraz skalę ich występowania na naszym rynku pracy.
Wyrównać obciążenia!
Wygląda więc na to, że z obietnic rządowych o rozprawieniu się ze zjawiskiem uśmieciowienia rynku pracy nie wynikło praktycznie nic. Nie należy się też spodziewać, by zmiany zapowiadane przez polityków PiS-u mogły obniżyć udział niestandardowych form zatrudnienia – z dużym prawdopodobieństwem można jednak przypuszczać, że szybkie zwiększanie wynagrodzenia minimalnego będzie przekładało się na wypychanie słabszych pracowników do samozatrudnienia. Swoje owoce zbierają także stałe zmiany w systemie emerytalnym, podkopujące zaufanie do instytucji państwa oraz niepewność co do tego, czy mimo płacenia składek będziemy mogli liczyć na emeryturze na zaspokojenie podstawowych potrzeb – umacniana przez dominującą narrację w liberalnych mediach. Pracownicy nie mają też wielkiego oparcia w Państwowej Inspekcji Pracy, która nie dysponuje zasobami, by realnie chronić pracujących przed wymuszaniem rezygnacji z umowy o pracę. Już dziś możemy też zgadnąć, że z testu przedsiębiorcy, który ma wyłapywać przypadki wymuszonego samozatrudnienia, w ostatecznym rozrachunku nie wyniknie żadna realna poprawa sytuacji.
Najprostszym rozwiązaniem problemu erozji praw pracowniczych i spadającego udziału umów o pracę byłoby jednolite obciążenie podatkami i składkami wszystkich pracujących – co postulują z resztą niektórzy badacze rynku pracy (np. Instytut Badań Strukturalnych), jak i organizacje pracodawców (np. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców). To nie zliwidowałoby wszystkich patologii, ale z pewnością wyeliminowałoby podstawowy powód dla coraz szerszego stosowania uśmieciowionych form zatrudnienia, jakim są niższe koszty dla pracodawcy i preferencja części pracowników, wolących wyższe dochody dziś zamiast odległej perspektywy przyzwoitej emerytury za kilkadziesiąt lat.
Łukasz Komuda, lkomuda@fise.org.pl