Pracuj, Polaku, do siedemdziesiątki! Ale jak?

29 listopada 2011

Ze względu na zmiany demograficzne wydłużenie wieku emerytalnego wydaje się koniecznością. Jednak aby ta konieczność nie skończyła się katastrofą, konieczna jest dobra współpraca państwa, partnerów społecznych, organizacji pozarządowych i samych obywateli – czytamy w kolejnym felietonie Katarzyny Pawłowskiej-Salińskiej dla portalu bezrobocie.org.pl.

Klamka zapadła. Będziemy dłużej pracować, może nie wszyscy, ale moje pokolenie już tak. Chyba, że rząd się ugnie pod presją społeczeństwa – według sondażu TNS OBOP przeprowadzonego na zlecenie „Gazety Wyborczej” w zeszłym tygodniu aż 80% Polaków jest przeciwnych podniesieniu wieku emerytalnego.

Czy starczy nam zdrowia na pracę?

Ale demografowie od lat alarmują, że wydłużenia naszego życia zawodowego za 20 lat naprawdę nie będzie w naszym kraju komu pracować. A politycy społeczni i ekonomiści wyliczają, jak nędzne będą nasze świadczenia na długiej, bo przynajmniej piętnastoletniej (mężczyźni) i dwudziestoletniej (kobiety) emeryturze.

Więc czego się boimy?

Chyba najwięcej osób obawia się, że nie wytrzyma fizycznie tak długiego czasu pracy. Aż 73% badanych w sondażu TNS OBOP nie zgodziło się z tym, że ludzie teraz są zdrowi dłużej niż kiedyś.

Naszą narodową kiepską kondycję potwierdzają wyniki projektu SHARE. To międzynarodowe badanie dotyczące zdrowia, starzenia się i emerytur przeprowadzono na 45 tys. ludziach po pięćdziesiątce w 14 krajach Europy. Okazało się, że tylko 6% polskich kobiet  w wieku 50+ ocenia stan swojego zdrowia jako doskonały lub bardzo dobry. Reszta skarży się na problemy żołądkowe, przewlekły kaszel, bóle stawów, itp., oraz na zdrowotne ograniczenia w codziennych czynnościach (np. przy wstawaniu z krzesła, wchodzeniu po schodach, itp.).

Polscy mężczyźni i kobiety w wieku 50+ deklarują również największą liczbę objawów depresji spośród wszystkich ankietowanych populacji, i mają najwyższe prawdopodobieństwo przebytego ataku serca. Z kolei Polki mają najwyższe prawdopodobieństwo zagrożenia otyłością (29%).

Jednocześnie nasza populacja osób powyżej 50. roku życia najmniej ceni wysiłek fizyczny – zaledwie 27% kobiet deklaruje uprawianie sportu co najmniej raz w tygodniu, w porównaniu z prawie 65% kobiet w Holandii, której populacja jest najbardziej aktywna fizycznie z badanych społeczeństw.

Dwa stopnie Celsjusza więcej

Brzmi przygnębiająco? A demografowie mimo wszystko są dobrej myśli. – Bardzo szybko wydłużający się wskaźnik trwania życia oznacza, że jesteśmy coraz zdrowsi – przekonuje dr Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego. – Popatrzmy na ludzi w wieku 40 lat dziś i na Stefana Karwowskiego z serialu „Czterdziestolatek”. On naprawdę wyglądał dużo starzej niż dzisiejsi czterdziestolatkowie – przekonuje. Zdaniem Szukalskiego trzeba przedefiniować to, co uważamy za starzenie się. Bo człowiek, który dziś uchodzi za starego, za kilkanaście lat będzie w wieku dojrzałym.

Czy to przesunięcie kulturowych deadline’ów wystarczy, żeby mieć siłę pracować do siedemdziesiątki? Na pewno nie. Trzeba będzie też, do czego od lat namawia psycholog Wojciech Eichelberger, zmienić nasze przekonania na temat starzenia się z „im starszy tym gorszy” na im starszy tym lepszy oraz wziąć większą odpowiedzialność za profesjonalne „serwisowanie się”.

A pomóc nam w tym powinni wszyscy: od pracodawców, poprzez państwo aż do związków zawodowych. Te ostatnie będą musiały poważnie powalczyć o prawa dla starszych pracowników. Jak wynika z badań Deutsche Banku, wystarczy podnieść o 2 stopnie temperaturę w miejscy pracy, żeby pracownik po sześćdziesiątce stał się tak wydajny, jak trzydziestolatek. Sekret tkwi w krążeniu, które w pewnym wieku zwalnia i ludzie zaczynają marznąc. A komu zimno, ten gorzej pracuje.

Etat też nie jest wieczny

Poza tym, jak twierdzi dr Szukalski, nigdzie nie jest powiedziane, że ci ludzie (czyli my) będą musieli pracować bite osiem godzin dziennie. Do tego czasu, być może upowszechnią się już bardziej elastyczne formy zatrudnienia, jak telepraca czy job-sharing albo niepełne etaty.

Tu być może jest rozwiązanie drugiego problemu, na który wskazują Polacy. Generalnie chodzi o bezrobocie, ale nie jesteśmy do końca zgodni. Część osób obawia się, że starsi ludzie tak długo pracujący będą zabierać zatrudnienie młodym (to klasyczny w tej dyskusji chwyt demagogiczny) a reszta twierdzi, że skoro dziś pracownicy w wieku 50+ nie mogą znaleźć pracy, to dlaczego za kilkanaście lat ma być lepiej?

W zeszłym tygodniu media obiegła wiadomość o sześćdziesięciolatkach w Niemczech, którzy nie mogą znaleźć pracy. Tam już od pięciu lat wiek emerytalny wynosi 67 lat. I w minionych czterech latach liczba bezrobotnych 60-latków zwiększyła się czterokrotnie, do prawie 150 tys. osób. Tylko co szósty ma stałą pracę. Wygląda na to, że przedłużając wiek emerytalny, rząd skazał tysiące starszych ludzi na bezrobocie.

Nasi eksperci się tym nie martwią. – Teraz mamy kryzys – uspokaja dr Piotr Szukalski. –  A za 10 lat powojenny wyż demograficzny zejdzie z rynku pracy. Na jego miejsce będą na niego wchodzić kolejne niże, które na pewno nie wyrównają tej różnicy. Także jeśli osób starszych nie będzie na tym rynku to na pewno nie dlatego, że nie będzie dla nich miejsca. Bo będzie brakowało kilku milionów rąk do pracy.

W ogóle za 30 lat wszystko się zmieni. Nasze społeczeństwo będzie się składało z ludzi po pięćdziesiątce. A to wymusi na usługodawcach ich zatrudnianie. Weźmy znów badania Deutsche Bank, na które powołuje się dr Szukalski. Podobno jeśli klient po pięćdziesiątce wejdzie do banku i zobaczy trzy wolne okienka, to wybierze to, w którym siedzi najstarszy pracownik. Bo tamten go wysłucha bez znudzonej miny i nie będzie zły, gdy będzie musiał coś powtórzyć i nie zrobi.

Kobieta pracująca czy babcia-Polka?

A kto zajmie się dziećmi i starszymi ludźmi, jak nasze kobiety będą tak długo pracować? – pytają zmartwieni Polacy. Aż 80% z nich stwierdziło w sondażu, że kobiety powinny pracować krócej, bo mają domowe obowiązki. To rzeczywiście będzie problem. Jeśli państwo nie zapewni instytucjonalnej opieki ludziom starym oraz dzieciom (nie tylko małym – system świetlic w szkołach też nie działa najlepiej), trudno będzie armii kobiet pracować do 67. roku życia. Bo kto zajmie się ich wnukami i rodzicami?

Wicepremier Pawlak ma w tej kwestii pewien chytry plan. Chce umożliwić wcześniejsze odchodzenie na emerytury kobietom, które odchowały dzieci. Akurat wtedy, gdy one będą mogły przestać pracować (dzięki obniżeniu wieku emerytalnego), ich dzieci wejdą na rynek pracy i będą mogły spokojnie oddać swoje dzieci babciom do niańczenia.

– To sprawiedliwy, ludzki system – mówił w poniedziałek wicepremier. – W moim wychowaniu dużą rolę odegrały babcie i dziadek. Dziś jest inny świat. Jesteśmy bardzo samotni, i jeszcze zrywamy więzi rodzinne. A przecież lepiej, jak dziecko zostanie z babcią niż w żłobku, a babcię do domu starców.

PSL chce ochronić rodzinę i tradycyjny stan rzeczy. Jednak, jak twierdzi np. prof. Magdalena Środa, żeby kobiety mogły dłużej pracować, ten porządek, który chce ocalić minister Pawlak, musi bezpowrotnie zniknąć. Kobiety muszą przestać być etatowymi mamami i babciami. Musi zapanować partnerstwo i sprawiedliwy podział obowiązków domowych i wychowawczych.

Jak to zrobić? Tu w zasadzie otwiera się pole do działania dla rządu. Ale powtarzane do znudzenia przez ekspertów postulaty o równych płacach dla kobiet, czy zmiany w systemie urlopów rodzicielskich na bardziej „równościowe” na razie nie spotkały się z odzewem. Premier Tusk wręcz zapowiedział w expose, że „żadnej rewolucji obyczajowej nie będzie”. Dlatego socjalizowaniem i wychowaniem kobiet ku równości powinny zająć się organizacje pozarządowe. Jeśli coś z tej pracy do siedemdziesiątki ma w ogóle wyjść.

Katarzyna Pawłowska-Salińska, „Gazeta Wyborcza” dla portalu bezrobocie.org.pl

Komentarze
Ładuję...