Pomoc bezrobotnym? Da się zrobić!

31 października 2011

Osoby dobrze wykwalifikowane o dobrej historii zatrudnienia, w przypadku jego utraty często nie trafiają do urzędów pracy. Po pierwsze wierzą, że uda im się znaleźć pracę bez pomocy urzędników, po drugie boją się stygmatyzacji. Po trzecie wreszcie – nie wierzą w skuteczność urzędu. I mają wiele racji. Ale czy tak musi być? – pyta Katarzyna Pawłowska-Salińska w kolejnym tekście dla portalu bezrobocie.org.pl.

Monika ostatnio straciła pracę. Pracowała bez przerwy od 1990 roku, więc to dla niej szok. W dodatku jest samotną matką. Co teraz będzie? Co z opieką zdrowotną dla niej, dla dzieci? I czy koniecznie musi zarejestrować się w Urzędzie Pracy? Bo wolałaby nie…

Długo przekonywałam Monikę, żeby do PUP-u jednak się zapisała. – Tyle lat płacili za ciebie składki na Fundusz Pracy, należy ci się, to żaden wstyd! – mówiłam.

Ale ona i tak się boi. Co będzie, jak będą jej kazali przyjąć ofertę pracy poniżej jej kwalifikacji? Przecież dla niej (menedżer w wydawnictwie) nie będzie propozycji w urzędzie pracy. Czy urzędnicy uznają, że pracowała 20 lat? Bo przez pierwszy rok miała umowę zlecenie? A od tego zależy wysokość zasiłku…

Jak ze szkoleniem? Czy będzie musiała pójść na każde, na które ją skierują? Nawet zupełnie nieprzydatne, jak podstawy Excela (jego obsługę ma w małym palcu) czy kurs z angielskiego (jest anglistką)? A jeśli zrezygnuje, to za karę ją wyrejestrują?

Pomagałam jej jak mogłam, namawiałam, tłumaczyłam, uspokajałam. Na koniec dostałam maila: „Dzięki za pomoc. Mam nadzieję, że mimo wszystko poradzę sobie bez zasiłku. Ale dobrze wiedzieć, że jakby co, to mogę się zarejestrować i nie przymrzemy głodem…”.

Zmartwiłam się – co będzie, jeśli sama nic nie znajdzie? Jest po czterdziestce, wokół wszyscy wieszczą następną falę kryzysu, nikt nie chce zatrudniać… A przecież im dłużej jest się bez pracy, tym bardziej człowiek zamyka się w sobie, traci nadzieję i wiarę we własną wartość.

Ale potem pomyślałam: po co ja właściwie ją tak namawiam? Sama dwa razy w życiu byłam zwolniona i wtedy nie poszłam do urzędu pracy! Bo trafiłam tam już wcześniej, gdy miałam 18 lat i stwierdziłam, że ten raz wystarczy na całe życie. Przecież to oczywiste, że Monika pracy przez UP nie znajdzie. Oczywiście zasiłek też jest dla niej ważny, ale bardziej boi się niemiłych spotkań, kolejek i urzędniczej omnipotencji.

A potem miałam sen: Monika napisała maila do urzędu pracy z wiadomością, że ją zwolnili. W odpowiedzi dostała login i hasło do swojego konta dla osób bez pracy (dostępnego online). Po zalogowaniu dowiedziała się, ile i przez jaki czas będzie dostawała zasiłku, jakie środki są dla niej (tylko dla niej) na szkolenia zawodowe i jakie urząd ma dla niej oferty pracy. I jeszcze prośba o zaglądanie do skrzynki raz na tydzień (inaczej zasiłek będzie się kurczył) i wyznaczona data spotkania z asystentem zawodowym. Z takim asystentem, który wie, co Monice doradzić, bo nie jest jedną z tysiąca podlegających mu bezrobotnych, tylko jedną z kilkunastu. Dlatego ma czas się nią zająć, rozmawiać, wskazywać, pomagać, pisać z nią CV i wysyłać na rozmowy kwalifikacyjne.

W wyniku spotkań (w miłych, cichych miejscach, bez kolejek i kłótni) i dwóch szkoleń Monika zatrudnia się w organizacji pozarządowej jako specjalistka od współpracy z mediami. I to wszystko w miesiąc!

Bajka? Utopia? SF? Niekoniecznie. Wizję zmian, które mogłyby do tego doprowadzić, przedstawili ostatnio na łamach „Gazety Wyborczej” eksperci od rynku pracy. Joanna Tyrowicz, Piotr Lewandowski i Ilona Gosk opisali, co trzeba natychmiast zmienić, żeby przebudować polityki rynku pracy tak, żeby były skuteczne. Co ciekawe i zachęcające, można to zrobić bez większych wydatków, jedynie rozsądnie gospodarując Funduszem Pracy, który dziś służy do łatania budżetu i finansowania niezbyt skutecznych działań służb zatrudnienia (np. jak podaje MPiPS, tylko 30% uczestników szkoleń organizowanych przez służby zatrudnienia znalazło dzięki nim pracę).

W opisywanym projekcie (i w moim śnie) Monika nie bałaby się urzędu pracy, bo wiedzę na temat tego, jak działa, otrzymałaby już w gimnazjum, od wyspecjalizowanego, a nie przypadkowego doradcy. Nie obawiałaby się też formalności i nie potrzebowałaby stosu dokumentów i zaświadczeń z przed lat – jej konto bezrobotnej byłoby obliczone na podstawie składek, które za nią wpływały do Funduszu Pracy. Nie musiałaby stać w kolejce do okienka – wystarczyłyby maile, rozmowy telefoniczne i spotkania z asystentem. Nie martwiłaby się, że nie będzie dla niej pracy, bo urzędy współpracowałyby z prywatnymi agencjami i biurami pośrednictwa, w których, niestety, łatwiej znaleźć ciekawe oferty. Asystent zawodowy starałby się pomóc Monice, bo od tego zależałyby jego zarobki.

I to podobno naprawdę da się zrobić…

Katarzyna Pawłowska-Salińska, „Gazeta Wyborcza”

Przeczytaj inne felietony Katarzyny Pawłowskiej-Salińskiej

Komentarze
Ładuję...