Modele pomocy publicznej w walce z ekonomicznymi skutkami epidemii koronawirusa

15 lipca 2020

Epidemia SARS-COV-2 spowodowała przymusowe zatrzymanie wielu gospodarek. Amerykański bank centralny, FED, przewiduje, że na koniec 2020 roku bezrobocie w USA wyniesie ponad 32%, czyli najwięcej w historii. Kraje dotknięte pandemią będą musiały zmierzyć się ze spadkiem PKB od kilku do kilkunastu procent względem prognoz „przedwirusowych”. Jeśli przewidywania analityków się potwierdzą, czeka nas głęboka recesja. A kiedy gospodarka i sektor prywatny są w kryzysie, z pomocą przychodzą instytucje publiczne lub wspólnotowe: państwo, najsilniejsze organizacje międzynarodowe czy masowe ruchy społeczne.

Pandemia wymusza konieczność podejmowania jednoznacznych i błyskawicznych decyzji. Cena niezdecydowania, wahania czy zwłoki jest dziś znaczne wyższa niż ta, do której zdążyliśmy się przez lata przyzwyczaić. Te okoliczności wpływają w takim samym stopniu na nas indywidualnie, jak i na poziomie firm, instytucji czy wreszcie państw. Warto zatem przyjrzeć bliżej się głównym typom i modelom działań podejmowanych w tych nadzwyczajnych warunkach. To w dużym stopniu właśnie od nich w najbliższych latach zależeć będą losy milionów pracowników, firm i całych społeczeństw.


Fot. Daria Sannikova, źr. Canva

Finansowy stan wyjątkowy

Dotychczasowe reakcje największych krajów pokazują, że politycy nie zamierzają oszczędzać. Dzieje się tak pomimo tego, że z punktu widzenia dominujących (tj. wolnorynkowych) modeli gospodarczych środki przeznaczane na działania kryzysowe nie pochodzą z oszczędności czy podatków, ale z emitowanego na różne sposoby długu publicznego. Okazało się, że w obliczu kryzysu zdrowotnego wypracowane przez lata zasady, utrwalone prawa i zdroworozsądkowe reguły momentalnie przestały obowiązywać.

Przykład jak zwykle płynie z góry, w tym przypadku z USA. Tarcza antykryzysowa, którą FED, kongres i Prezydent Trump zdecydowali się wysunąć do walki z pandemią, opiewa na 4 bln dolarów. To na pewno nie koniec – z tygodnia na tydzień prognozy gospodarczego „kosztu” koronawirusa są coraz wyższe.

Prowadzony przez Dow Jones Company serwis finansowy Barron’s szacuje, że w skali globalnej na działania antykrysysowe do końca 2020 roku państwa wydadzą ponad 10 bln dolarów. Kwota jest astronomiczna – przekłada się na ok. 11% szacowanego na 90 bln USD PKB wszystkich państw na świecie. Przywódcy dotkniętych koronakryzysem państw wykazują się nadzwyczajną hojnością. Liderem pod względem nakładów są Niemcy. Rząd Angeli Merkel zamierza przeznaczyć nawet 21% PKB, natomiast rządy Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Francji czy Hiszpanii wydadzą ok. 15% PKB. Tarcza antykryzysowa przyjęta przez rząd Mateusza Morawieckiego kosztuje mniej, bo ok 10% PKB. „Tylko” 5% prawdopodobnie wyda natomiast Korea, czyli kraj, który na zagrożenie epidemiologiczne zareagował bardzo szybko, bo jeszcze na etapie początkowego wzrostu zachorowań w prowincji Wuhan.

W tym kierunku zmierza także Unia Europejska, która w ostatnich dniach marca zapowiedziała, że na walkę z bezrobociem przeznaczy co najmniej 100 mld euro.
To nie wszystko. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała, że UE nie będzie wyciągać negatywnych konsekwencji wobec państw członkowskich, które przekroczą „święty” (bo zapisany m.in. w Traktacie z Maastricht) zakaz zwiększania deficytów budżetowych powyżej 3% czy długu publicznego ponad 60% PKB. Pozwala to na uchwalanie i wdrażanie kolejnych pakietów pomocowych, których wypłacalność biorą na siebie (w postaci długu) poszczególne państwa.

Przekaz rządów i centralnych banków jest jasny: środków finansowych nie zabraknie, niezależnie od skali potrzeb. Wszystkie te działania parlamentów, rządów i banków centralnych, nazywane potocznie „dodrukiem” pieniądza (np. QE, tj. quantitative easing, luzowanie ilościowe albo akcja skupu obligacji skarbu państwa z rynku wtórnego przez banki centralne), są w istocie próbą przywrócenia spokoju i zaufania do instytucji, które się ich podejmują. To radykalna deklaracja: tak długo, jak istniejemy, będziemy gwarantowali działanie gospodarki.

Fałszywa zgoda

Powszechna zgoda zakładająca przeznaczenie rekordowych środków na walkę z kryzysem nie oznacza, że wszyscy rządzący podejmują takie same działania. Wręcz przeciwnie: kryzys zaostrza spory i konflikty, z którymi światowe gospodarki i systemy polityczne zmagały się od lat. Podstawowy podział rodzajów antykoronawirusowych polityk dotyczy tego, do kogo skierowana jest w największym stopniu pomoc. Tutaj właśnie objawia się największa specyfika antykoronawirusowych podejść czy, jak kto woli, duchów narodów i filozofii polityki.

Z jednej strony środki, np. świadczenia, zwolnienia podatkowe czy niskooprocentowane kredyty, mogą być kierowane do firm i instytucji. To firma uzyskuje dodatkowe pieniądze, z których opłaca pracowników czy ponosi koszty przystosowania działalności do nowych warunków.

Możliwe – i stosowane – jest jednak także podejście alternatywne, w myśl którego głównym odbiorcą pomocy państwa są nie instytucje i przedsiębiorstwa, ale obywatele. To oni otrzymują świadczenia, na przykład w postaci zasiłków i zapomóg w przypadku osób, które firmy musiały zwolnić, lub dochodu gwarantowanego bądź innej formy świadczeń uniwersalnych.

W pierwszym (podażowym) podejściu to firmy odpowiadają za dobrobyt. Przedsiębiorcy, czyli osoby gotowe na poniesienie ryzyka i wzięcie odpowiedzialności, tworzą miejsca pracy, które z kolei pozwalają produkować i świadczyć usługi. W drugiej perspektywie (popytowej) to konsumpcja, czyli zdolność zaspokajania potrzeb społecznych, jest podstawą gospodarki. Prywatne bądź publiczne firmy to tylko pośrednik i instytucje, które pozwalają bardziej efektywnie współpracować i tworzyć wartość dodaną.

Tu dochodzimy do sedna. O ile pod względem nakładów panuje zaskakujący ponadnarodowy konsensus, o tyle w kwestii detali mamy do czynienia z wyraźną polaryzacją. Linia podziału biegnie pomiędzy różnymi sposobami rozumienia działania gospodarki. Kryzys koronawirusowy dotyka zarówno gospodarki od strony produkcji, jak i konsumpcji, paraliżując pierwszą i mocno ograniczając drugą. Rządy, które to zrozumiały (m.in. Niemcy, USA, Hiszpania czy Rosja) już na pierwszych etapach interwencji objęły działaniami zarówno firmy, jak i pracowników oraz osoby bezrobotne. W praktyce sprowadza się to z jednej strony do zapewnienia ułatwień wszystkim przedsiębiorstwom (np. zwolnienia ze składek, dopłaty do pensji lub uproszczonej procedury zawieszenia działalności), a z drugiej ­– do zagwarantowania odpowiedniego wsparcia osobom pozbawionym dochodów.

Ten kierunek – zapewnienia gotówki w produkcyjno-konsumpcyjnym krwiobiegu gospodarki – pozwala także stabilizować sektor prywatny, który dzięki wsparciu obywateli przez państwo może częściowo wrócić do pracy.

W przypadku Niemiec przekłada się to m.in. na pokrywanie w ponad 60% przez państwo wynagrodzeń osób będących na kontraktach krótkoterminowych, czy jak w USA, zapowiedzi wypłaty uniwersalnego świadczenia w wysokości 1200$ dolarów na osobę. Najdalej idzie Hiszpania, gdzie minister gospodarki Nadia Calvino ogłosiła, że zamierza niedługo wprowadzić gwarantowany dochód obywatelski nie tylko na czas epidemii, ale docelowo także na stałe.

Tymczasem w Polsce

Problemy, które wynikają z niewłaściwej interpretacji gospodarczych skutków zjawiska pandemii, widać niestety m.in. w Polsce. Rząd Mateusza Morawieckiego swój plan działania nazywa tarczą antykryzysową. To zbiór działań prawnych i urzędowych, których zadaniem jest natychmiastowa pomoc gospodarce. Ich łączny koszt oszacowano na ponad 200 mld zł. Większość nowych regulacji (m.in. dostęp do łatwych kredytów, możliwość zawieszania konieczności spłat danin i składek, współfinansowanie w 40% wynagrodzeń w szczególnie dotkniętych firmach itp.) adresowana była do sektora finansowego (ponad 70 mld zł) oraz biznesu. Środki, które miały trafić bezpośrednio do pracowników, stanowiły niewielką część pakietu, co wskazuje na to, że autorzy planu kierowali się przede wszystkim losem firm. Dowodzą tego wyraźnie antypracownicze przepisy (m.in. osłabiające rolę Rady Dialogu Społecznego czy związków zawodowych).

Efekt? Już po kilkunastu dniach od uchwalenia tarczy okazało się, że administracyjne i fiskalne zachęty dla biznesu nie są w stanie uchronić przed bankructwem bądź bezrobociem milionów osób i firm. Stało się tak, ponieważ twórcy nowej ustawy nie dostrzegli problemu strukturalnego: tego, że kryzys potrwa dłużej, niż pierwotnie zakładano, jak również tego, że wiele do niedawna dochodowych sektorów gospodarki nie ma najmniejszych szans na osiągnięcie rentowności w najbliższych miesiącach.

Aktualne prognozy dotyczące bezrobocia wskazują, że już w następnym kwartale spadki dochodów firm mogą zaowocować wzrostem bezrobocia do poziomów dwucyfrowych, co – według analityków m.in. portalu RynekPracy.org – w szczególności odczują osoby pracujące w ramach kontraktów czasowych. W takim scenariuszu po spadku zatrudnienia następuje związany z nim spadek wydatków konsumpcyjnych, co – niczym w zaklętym kręgu – prowadzi do dalszego spadku zysków przedsiębiorstw.

Widząc nieskuteczność pierwotnego planu, rząd Mateusza Morawieckiego 7 kwietnia ogłosił uzupełnienie tarczy o nowe zabezpieczenia. Minister Rozwoju Jadwiga Emilewicz ogłosiła, że w budżecie znalazły się dodatkowe środki m.in. na zwolnienie średnich przedsiębiorstw ze składek ZUS czy zwiększenie kwot kredytów udzielanych firmom. Z rozwiązań mających wymiar społeczny wprowadzono m.in. rozszerzenie świadczenia dla osób, które utraciły dochody z tytułu umów cywilnoprawnych, ograniczenia w egzekucji komorniczej czy nowe (choć niewielkie) zasiłki dla osób objętych kwarantanną. Koszt nowych rozwiązań to „jedynie” 11 mld zł, a więc ok 5% całości środków. Minister Emilewicz ogłosiła także, że równolegle pracuje nad jeszcze nowszą wersją pakietu pomocowego dla przedsiębiorców, tarczą 2.0.

Wiele wskazuje na to, że także i te działania będą nieskuteczne. Nie chodzi tylko o niewielki, w porównaniu z krajami Zachodu, wymiar środków przeznaczonych na przeciwdziałanie kryzysowi. Tarczę charakteryzuje asymetria dystrybucji środków, z wyraźnym wskazaniem na biznes, a nie obywateli. W podejściu polskich władz element społeczny obejmujący na przykład usługi i świadczenia socjalne, który pozwoliłby obywatelom nie tylko na utrzymanie na godnym poziomie, lecz także uniknięcie problemów zdrowotnych wynikających choćby z nagłej utraty pracy, jest zdecydowanie niedoszacowany.

To zaskakujące, zważywszy na fakt, że okoliczności sięgnięcia po większe środki są dziś idealne, a konsensus, jaki osiągnęły międzynarodowe środowiska ekonomiczne w sprawie konieczności finansowania wydatków z długu – niespotykany. Niestety, okazuje się, że nawet nieograniczone fundusze nie gwarantują skuteczności polityk publicznych. Pozostaje mieć nadzieję, że władze krajów takich jak Polska szybko dostosują się do nowych, radykalnie niestabilnych okoliczności.

Filip Konopczyński – Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Realizował projekty badawcze i edukacyjne m.in. dla Institute For New Economic Thinking, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowego Banku Polskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Przekroju”, Oko.press, „Newsweeku”, „Magazynie Kontakt”, „Kulturze Liberalnej”, „Res Publice Nowej”.

Komentarze
Ładuję...