Agencje pracy – lepsze publiczne czy prywatne?

30 sierpnia 2011

Sezon ogórkowy jeszcze trwa, w polityce niewiele się dzieje, więc w mediach wypływają tematy społeczne. A skoro wciąż trwa kryzys, w dobrym tonie jest pisać o rynku pracy. W kryzysie, wiadomo, wszystkim nam grozi bezrobocie. A dokąd trafia bezrobotny? Do urzędu pracy!

I tak porywa nas temat-rzeka. Można emocjonować się i krytykować do woli, bo niestety jest co krytykować. Od dawna wiadomo, że do urzędu przychodzi się tylko po zasiłek, kurs, ewentualnie dofinansowanie do własnej firmy. Ale ostatnio nawet na kursy, ani na dotacje nie ma pieniędzy – zahibernowane przez min. Rostowskiego rezerwy Funduszu Pracy czekają na lepsze czasy.

Za to w PUP-ach pojawia się coraz więcej ofert pracy. Są one nie tyle interesujące, co kuriozalne. Np, jak opisywała ostatnio „Rzeczpospolita”, w warszawskim UP można znaleźć nawet ofertę dla prezesa. Oferowane wynagrodzenie: płaca minimalna.
 
Są też ogłoszenia dla osób niepełnosprawnych, w których „niepełnosprawność” jest warunkiem koniecznym, ale nie jedynym. Opis wymagań: „Osoba niepełnosprawna. Praca na Woli. Zatrudniony pracownik będzie odpowiadał za utrzymanie czystości na obiekcie szpitala, obsługę maszyn szorująco-myjących, właściwe zastosowanie odpowiednich środków czyszczących, transport wewnątrz szpitalny oraz inne prace pomocnicze. Zmianowość do ustalenia (pracodawca proponuje pracę w systemie 8-godzinnym: 07:00-15:00, 13:00-20:00, 12:00-20:00 lub w systemie 12-godzinnym: 07:00-19:00, 19:00-07:00). Uwaga, praca wymaga sprawności fizycznej”.
 
O jakich niepełnosprawnych tu chodzi? Gazety, które mają prywatnych wydawców i właścicieli, nie odpowiadają za treść ogłoszeń, bo sprzedaż powierzchni jest dla nich źródłem utrzymania. Czy to moralne, czy nie, jest kwestią dyskusyjną. Zawsze można gazety po prostu nie kupować i w ten sposób odmówić takim praktykom wsparcia. Ale urzędy pracy są finansowane z publicznych pieniędzy. Publikując ogłoszenia nawołujące do praktyk niezgodnych z prawem, powinny chyba ponieść jakieś konsekwencje? 
 
Jak to wpływa na wiarygodność i prestiż instytucji? A jak i komu pomaga znaleźć pracę?
 
Średnio w Polsce między utratą pracy a znalezieniem nowej mija ok. osiem miesięcy. W Holandii to niecałe 60 dni. W Polsce jeden bezrobotny to dla budżetu państwa strata ok. 16 tys. zł rocznie z tytułu utraconych podatków i wypłacanych świadczeń. A to jeszcze nic. Dodatkowe 46 tys. traci polska gospodarka w niewypracowanym przez bezrobotnego PKB!
 
Jak to zmienić? Od kilku lat wśród ekspertów i w gazetach i pojawiają się głosy, żeby przekazać część kompetencji prywatnym agencjom pracy. Od niedawna do sprawy zaczęli się też przekonywać sami urzędnicy. 
 
Ekspertki od lat badające polski rynek pracy i związane z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych – Ilona Gosk, Joanna Tyrowicz i Anna Sienicka – opracowały kilka lat temu projekt gruntownych zmian w systemie pośrednictwa pracy. Niewydolny system miałoby uzdrowić kontraktowanie usług rynku pracy niepublicznym podmiotom. 
 
Już dwa lata temu o propozycji FISE przychylnie wypowiadał się doradca premiera Michał Boni: – Projekt FISE jest zbieżny z zapisami w dokumencie “Polska 2030” o aktywizacji zawodowej.
 
Pomysł FISE poparła też Czesława Ostrowska, wiceminister pracy i polityki społecznej. Żeby przetrzeć szlaki, zaplanowano pilotaż. Od 8 miesięcy przeprowadza go Powiatowy Urząd Pracy w Gdańsku. Wyłoniona została grupa 900 bezrobotnych, którzy są zarejestrowani w gdańskim PUP. W zatrudnieniu 300 osób pomaga urząd pracy, kolejnych 300 – wybrana w przetargu prywatna agencja zatrudnienia Randstad, a ostatnie 300 osób to grupa kontrolna. Za każdego bezrobotnego, do zatrudnienia którego doprowadzi agencja, ma otrzymywać pieniądze: niewiele – maksymalnie 6,5 tys. zł za cały projekt.
 
To niezbyt atrakcyjne warunki. Wymagania wobec wykonawców są duże, a z drugiej strony ich ryzyko jest nieograniczone. Pilotaż nie ma też zbyt wiele wspólnego z proponowanymi przez FISE rozwiązaniami.
 
I rzeczywiście, projekt idzie kulawo. Część grupy w ogóle nie chce podejmować współpracy z agencją – nie przychodzą na spotkania, nie odbierają telefonów. A agencja nie ma – w przeciwieństwie do PUP – odpowiednich narzędzi kontrolnych, które skłoniłyby bezrobotnych do kontaktu z nią.
 
– Wyniki eksperymentu rozczarowują. Skuteczność prywatnej agencji zatrudnienia w aktywizowaniu powierzonych jej bezrobotnych jest niska – tak skomentowała dotychczasowe wyniki pilotażu Bożena Diaby z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.
 
No i sprawa jest jasna. Skuteczność agencji jest niska, bo dostaje za to mało pieniędzy i ma klientów, którzy nie rokują zysków. Więc im się nie chce. I mamy podsumowany eksperyment. 
 
Dyrektor gdańskiego Urzędu Pracy już dwa lata temu zapowiedział, że tak będzie. – Tam, gdzie w kwestii pomocy społecznej pojawia się wizja zysku i firma prywatna, nie możemy być pewni jakości usług. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to z tego nastawienia wynika takie zaprojektowanie pilotażu, by pokazał on, że nie ma alternatywy dla publicznych służb zatrudnienia.
 
W Polsce od lat mamy odziedziczony po poprzednich epokach i systemach ścisły podział na prywatne i publiczne. Co prywatne, to zadbane, doinwestowane, wymuskane. Co publiczne, to byle jakie, zapuszczone, niechciane. 
 
To chyba nieprędko się zmieni. Trudno na to liczyć w społeczeństwie, w którym tysiące ton śmieci lądują w lasach, bo tak jest taniej, ścieki spuszcza się do rzek a wał przeciwpowodziowy przerywa, żeby spuścić wodę z własnej posesji. Raczej nie uwierzymy, że tak, jak dobrem publicznym są czyste lasy i sprawne wały przeciwpowodziowe, podobnie jest z pracą dla bezrobotnych – jest w interesie nas wszystkich. 
 
A skoro nie wierzymy w dobro publiczne, to i urzędy pracy nigdy nie będą działały sprawnie w imię tego dobra. I dlatego w imię dobra publicznego powinien zadziałać interes prywatny. Projekty takie jak gdański pilotaż rozsądne ministerstwo pracy powinno wspierać na wszystkie możliwe sposoby, a nie wyrażać swoje rozczarowanie. Bo prywatne agencje mimo wszystko mogą być skuteczne, jeśli da im się szansę. A przecież chodzi o to, żeby być skutecznym, czyli żeby jak najwięcej ludzi jak najszybciej znalazło pracę. 
 
A nie o to, czy pomoże im publiczny urząd, czy prywatna agencja. 
 
Katarzyna Pawłowska-Salińska, „Gazeta Wyborcza” dla bezrobocie.org.pl

Komentarze
Ładuję...